Cyklady od dekad są miejscem, które przyciąga dużo uwagi. Na szczęście unikalna, lokalna architektura całkowicie się obroniła i na wyspach nie wyrosły blokowiska hoteli. Jednak letnie miesiące oznaczają zgiełk, tłok i szarpaninę. Wielkie statki wysypują codziennie tysiące jednodniowych turystów, w wąskich uliczkach falują tłumy, jak przy wejściu do metra w godzinach szczytu, plaże zajęte są do ostatniego ziarenka piasku. A do tego wszystkiego ceny noclegów – ze względu na popularność wysp wśród tzw. celebrytów – robią się wtedy światowe.
Cyklady prawdziwe
Nie jest to jednak ani jedyny, ani prawdziwy obraz archipelagu. A bez wielkiego sprytu można tu za normalne pieniądze i w błogim spokoju spędzić wiele bardzo pięknych i urozmaiconych dni. Korzystając ze sprawnie działającej sieci promów zarówno wyspy, jak i wrażenia można zmieniać jak rękawiczki. Na początku wiosny, kiedy pogoda jest już prawie letnia, na Cykladach są praktycznie tylko stali mieszkańcy. Wtedy też wre prawdziwa praca – białe domki i kościółki kryte są świeżą warstwą białej farby, która będzie później oślepiać przechodniów w lipcowym w słońcu.
W skład archipelagu wchodzi 220 wysp. Ale tylko 30 jest zamieszkałych. Nam udało się odwiedzić siedem z nich w trakcie dwutygodniowej podróży. Mimo, że wyspy są historycznie i kulturowo spod tego samego dłuta, każda ma swoją specyfikę, jakiś wyróżnik. A to sprawia, że po powrocie nie zlewają się w jedną, choć barwną plamę.
Santorini, czyli co zostało z Atlantydy
To z Santorini pochodzi najwięcej „greckich” zdjęć: błękitne niebo, białe domki na skarpie, niebieskie okiennice i kopuła kościółka z małą dzwonnicą, może wiatrak. No i oczywiście morze w tle, najlepiej tak samo lazurowe jak niebo. Inny kadr: te same domki i kapliczki, ale w ciasnej uliczce, a na bruku wygrzewa się leniwy kot.
Santorini, a zwłaszcza stolica Fira i położona na zachodzie Oia są szczególnie chętnie eksploatowane jako atrakcyjny plener fotograficzny. Jednak, gdy zestawi się te śliczniutkie miasteczka z surowym, nieprzyjaznym otoczeniem wyspy robi się ciekawiej.
Wyspa jest pozostałością po gigantycznym wybuchu wulkanu (ok. 1600 r. p.n.e.). Wybuch wraz z towarzyszącym mu trzęsieniem ziemi zatopił w Morzu Egejskim większą część dawnego lądu. Pozostał jedynie półksiężyc, który dziś znany jest jako Santorini, siostrzana Thirassia oraz trzy mikroskopijne, bezludne wysepki.
W rezultacie, ta część Santorini, od której oderwała się zatopiona dziś część lądu, oddzielona jest od morza ponurym, miejscami dochodzącym do 300 metrów, urwiskiem. Wyznawcy romantycznych teorii łączą mityczną, zaginioną Atlantydę właśnie z wybuchem na Santorini.
Nie da się ukryć, że ta część odległej historii buduje atmosferę na wyspie. Skalę katastrofy sprzed tysięcy lat można sobie wyobrazić wędrując z Firy do Oia dziesięciokilometrową ścieżką szczytem kaldery. Wulkaniczne pół pustkowie oferuje wspaniałe widoki, skąpą roślinność, a także samotne kościółki. Na trasie nie spotkaliśmy żywego ducha. Co więcej – na końcu drogi czeka prześliczna Oia, która ze względu na położenie jest idealnym miejscem uchwycenie pocztówkowego zachodu słońca. Na tę chwilę czekała już grupka spottersów ze stosownej klasy sprzętem fotograficznym.
Santorini idealnie nadaje się do tego, aby przez 2-3 dni przejść wyspę wzdłuż i wszerz. Oprócz wspomnianej trasy na zachód, można odwiedzić czarne plaże w Perrisie, czy zapomniane przez Boga i ludzi miasteczka wewnątrz wyspy.
Po stronie północno-wschodniej wybrzeże łagodnieje i schodzi do morza spokojnymi pagórkami. Jednak i tu warunki nie rozpieszczają – na suchym, wulkanicznym podłożu rosną jedynie porosty i kłujące krzewy, z rzadka widać cyprysy. W konsekwencji, nie ma tu żadnego cienia, więc jak świeci słońce robi się momentalnie gorąco jak w piecu. To właśnie ten duet: księżycowa, nieprzyjazna natura i białe, przytulne miasteczka tworzą unikalny klimat Santorini.
Wędrując po Santorini warto zahaczyć o malownicze Pirgos w środku wyspy, które tonie w spokoju absolutnym. Tradycyjne, białe domki, gdyby nie to, że otoczone zadbanymi kwiatami na podwórzu, można by uznać za opuszczone.
Z Santorini można wyskoczyć na dzienną wycieczką na niezamieszkałą wysepkę Nea Kameni. Sączące się siarkowe opary przypominają, że tutejszy wulkan nadal żyje. Nieopodal znajduje się Thirassia – skromna siostra Santorini. Na stałe mieszka na niej zaledwie 300 osób. Żeby dostać się z portu do mieściny Manolas na szczycie kaldery przyjdzie pokonać kilkaset schodków. W wersji dla leniwych u nabrzeża czekają, podobnie jak na Santorini, biedne osiołki, które służą swoim niewygodnym grzbietem. Dzienne rejsy na Nea Cameni i Thirassię
To największa, najbardziej urodzajna i być może najładniejsza krajobrazowo wyspa Cyklad. Mniej się tu też wszystko kręci wokół turystyki niż na Santorini, czy Mykonos.
Stolica wyspy, dla ułatwienia również Naxos, jest wyraźnie inna od tradycyjnych cykladzkich miast. Panujący tu między XIII a XVI w. Wenecjanie zostawili po sobie kamienne domy z portalami i herbami wyrytymi w nadprożach. Charakterystycznym elementem są misterne, mosiężne kołatki na drzwiach. W spadku został też niepozorny zamek z 1207 r., o który wspominam tylko z obowiązku faktograficznego.
Wnętrze wyspy również stanowi całkowity kontrast z Santorini. Ton nadają gaje oliwne, które są poprzecinane wysokimi kamiennymi murkami. Wiosną, gdy z nową siłą kwitną łąki, a przy domach piękne krzewy: oleandry, bugenwille i psianki, jest tu kolorowo i pachnąco. Przechadzające się stada muflonów i owiec są dowodem na istnienie jeszcze innego życia poza turystyką. W każdej małej mieścinie znajdzie się zawsze chociaż jedno miejsce na szybszą lub dłuższą z kawę z miejscowymi.
Na południowy zachód od Naxos są ładne plaże: Plaka, Kastraki i mniejsza – Aliko. Kąpiel w Morzu Egejskim na początku kwietnia wymaga pewnej walki z sobą, ale w sumie nie jest wiele zimniej niż w latem w Bałtyku.
Najbliższy sąsiad Naxos, Paros, to trzecia największa wyspa archipelagu. Stolica Parikia jest rutynowo ładna: kręte uliczki, białe domki, ślicznie zaaranżowane, tonące w kwiatach podwórza, kościółki i tawerny. Jednak to poza starówką znajduje się najciekawszy obiekt stolicy – kościół bizantyjski Ekatontapiliani, zwany też Kościołem Stu Drzwi.
Do świątyni, otoczonej niewysokim murem obronnym, przechodzi się przez kamienny dziedziniec porośnięty kolczastymi krzewami i drzewami. Największe z nich zostało zamienione na dzwonnicę. Sam kościół jest piękny. Widny, przestronny z mnóstwem galerii, kolumn, krużganków i okien. Co więcej, jest też bardzo stary. Zbudowano go w IV w.
Poza stolicą nie brakuje miejsc na kilkugodzinną wycieczkę. Nam spodobała się położona na północy wyspy kieszonkowa osada rybacka Naoussa z przystanią pełną kolorowych łódek. Idealne miejsce na kolację w porcie.
Innym pomysłem na udany dzień jest niedługa trasa z Lefkes do Prodromos, która biegnie starym (X w.) kamiennym traktem z czasów bizantyjskich. Samo Lefkes też zasługuje na krótki pobyt – jest pięknie położone wśród wzgórz i otoczone gajami oliwnymi. Idąc szlakiem do Prodromos będziemy tracić wysokość. Wycieczkę można przedłużyć, docierając do rozległej plaży Molos, która jest kolejną szansą na rześką kąpiel w morzu.
Mykonos cieszy się reputacją najbardziej rozrywkowej wyspy. Jej popularności wśród europejskich hedonistów winduje ceny. To było też jedyne miejsce na Cykladach, w którym odnieśliśmy wrażenie, że sezon już się zaczął. Muzyka dobiegająca z barów cichła dopiero późno w nocy. Jednak warto tu wpaść na noc, czy dwie.
Tutejsza tzw. Mała Wenecja, czyli wąskie domki stojące niemal w wodzie, rząd krytych strzechą wiatraków z ażurowymi skrzydłami, biały kościół Paraportiani zwany „głową cukru”, to obok Santorini najbardziej pocztówkowe symbole Cyklad.
A do tego żyją tu oswojone pelikany.
Pelikany mieszkają tu od blisko 60 lat. Historia zaczęła się od lokalnego rybaka, który znalazł chorego ptaka i zaopiekował się nim. Jednak, kiedy pelikan wydobrzał, zamiast odlecieć – pozostał w miasteczku. Oczywiście ku wielkiej radości mieszkańców.
Nazwany przez miejscowych Petrosprzez trzydzieści lat żył sobie spokojnie w Mykonos. Niestety, pewnego dnia w 1986 r., został rozjechany przez samochód. Pogrążeni w żałobie mieszkańcy postanowili jednak kontynuować tradycję. Dzisiaj po ulicach stolicy chodzi nie jeden a trzy pelikany. Co również nie zaskakuje – jeden z nich ma na imię Petros.
Godzinę drogi łodzią z Mykonos leży mała, skalista wysepka Delos. To tu, według greckiej mitologii, mieli przyjść na świat Apollo i Artemida. W czasach świetności mieściło się tu ważne sanktuarium, a później, w I w. p.n.e., wyspa stała się handlowym centrum starożytnej Grecji.
Na niespełna czterech kilometrach kwadratowych mieszkało wtedy ponad 30 tysięcy ludzi. Kilkadziesiąt lat później seria najazdów pirackich zapoczątkowała upadek Delos.
Dziś w rozległym parku archeologicznym można oglądać resztki tego dawnego, wspaniałego świata – ruiny świątyń, domów z mozaikami, posągów, teatrów. Malowniczo rozsypane pośród łąk ciągnących się na łagodnych pagórkach wyspy stanowią sugestywny dowód na kruchość każdego sukcesu.
Wykopaliska w Delos należą do jednych z najważniejszych w Grecji, a samo Delos jest wpisane na listę UNESCO od 1990 r.
Grecja to kraj wyspiarski, a tutejsze promy to prawdziwa instytucja. Na Morzu Egejskim działa 9 operatorów, którzy oferują 416 tras między wyspami i połączeń z Grecją kontynentalną. Co więcej, przed sezonem można sobie pozwolić na komfort kupowania biletu z dnia na dzień. Jednak latem popyt wykładniczo rośnie. Niezbędne jest więc planowanie z dużym wyprzedzeniem. Niektóre z jednostek to prawdziwe wielopokładowe kolosy, ale na krótszych odcinkach pływają też mniejsze promy i wodoloty.
W trakcie „opływania” Cyklad, najdłuższą przeprawę zaliczyliśmy między Pireusem (Ateny) a Santorini, które jest najbardziej wysuniętą na południe wyspą archipelagu. Wielkim promom Blue Star Ferries pokonanie tego odcinka zajmuje ponad 10 godzin. Dla wielu osób to wystarczający powód, żeby przesiąść się na samolot. Jednak promy mają tutaj swój ciężar gatunkowy, są elementem lokalnego życia. Dlatego warto zejść na pokład i bez pośpiechu oglądać sobie mijany świat z poziomu morza.
Dodatkowo każda z wysp, już za sprawą lokalnych biur podróży, organizuje dziesiątki własnych przepraw: na bezludne wysepki, na łowienie ryb, na snorkelling, na zwiedzanie sąsiedniej wyspy. Kontaktu z morzem na Cykladach nie zabraknie, ale o tym jest także podróż na archipelag.