Wojwodina, czyli północna prowincja Serbii, jest dla większość turystów terenem tranzytowym. Wielka Nizina Węgierska, która wbrew nazwie ciągnie się aż po sam Belgrad kojarzy się z szybkim, 2,5 godzinnym transferem autostradą A1 w nadziei na plenery i miejsca bardzie zajmujące. Tymczasem 100 kilometrów przed stolicą pojawia się niespodzianka: Fruška Gora – Święta Góra Serbów. Porównywana do greckiego Athos, mi bardziej kojarzy się z aborygeńskim Uluru. Też wyrasta niczym garb na tej nudnej dla oka i płaskiej, jak stół przestrzeni. Oczywiście z zachowaniem wszelkich proporcji.
Fruška Gora, najstarszy Park Narodowy Serbii
Fruška Gora to pas niskich, ledwie przekraczających 500 m. n.p.m., zalesionych pagórków rozciągających się równoleżnikowo na odcinku 80 kilometrów. Najbliższym większym miastem jest Nowy Sad. Pasmo objęte jest ochroną – to obszar najstarszego Parku Narodowego w Serbii. Teren przecinają ścieżki turystyczne, a z centralnie położnego punktu obserwacyjnego, przy przerdzewiałej wieży telewizyjnej (co za wyczucie miejsca) rozpościera się widok na okolice. U podnóża rozciągają się liczne winnice – Fruška Gora to także znany ośrodek produkcji wina.
Klasztory, kadzidła i muzyka chóralna
Największą osobliwością parku są jednak klasztory poukrywane miedzy wzgórzami. Prawosławne serce kraju. Większość została wybudowana między XV a XVI wiekiem, aby chronić serbskie dziedzictwo narodowe i duchowe przed tureckim okupantem. Hojnym donatorem, wspierającym ich powstanie, była rodzina królewska Branković.
Wzgórza Fruškiej Gory miały być dobrą kryjówką dla sakralnych skarbów i miejscem podtrzymywania serbskiej tożsamości. Niestety nie zawsze były. Z wybudowanych 35 klasztorów, do naszych czasów zostało ich jedynie 17. A i te, którym udało się przetrwać kolejne zawieruchy, były wielokrotnie plądrowane, niszczone i odbudowywane. Nawet podczas ostatniej wojny na Bałkanach część monastyrów doznała poważnych uszkodzeń podczas nalotów NATO.
Poturbowanym klasztorom udało się jednak zachować rzecz najcenniejszą – ciągłość tradycji. W obiektach życie nadal toczy się powoli, po staremu. Można zajrzeć i bez pośpiechu nacieszyć się spokojem tych miejsc.
W przyklasztornych ogródkach mnisi uprawiają warzywa, w okiennicach suszy się papryka i czosnek. We wnętrzach palą się kadzidła, czasami słychać muzykę chóralną, a w kryptach pochowanych jest wiele ważnych postaci, jak król Serbii Milan I Obrenowić.
Jedyna niedogodność to brak stałych godzin odwiedzin. Klasztory z reguły są otwarte, ale czasami można się odbić od zamkniętych bram. Najważniejsze monastyry Fruškiej Gory znajdują się w jej południowo-wschodniej części.
Fruška Gora - gdzie zajrzeć?
Novo Hopovo jest jednym z najstarszych klasztorów (1576 r.). Budynki zostały mocno zniszczone w czasie II wojny światowej, ale w środku ocalały duże fragmenty, pięknych starych fresków. Klasztor położony jest blisko wsi Irig w atrakcyjnej spacerowo części Fruskiej Gory.
Monastyr Grgeteg powstał prawdopodobnie w XV w. Wielokrotnie ciężko doświadczany, dwa razy został odbudowany z całkowitych zgliszcz. Mimo to, a może właśnie na przekrój przeciwnościom, nadal pełni ważną rolę w duchowym życiu Serbów.
Ciekawym obiektem jest również Velika Remeta – najwcześniejsze wzmianki o tym klasztorze pochodzą z 1562 r. Znakiem rozpoznawczym klasztoru jest ogród w stylu romantycznym, na którego terenie znajduje się źródło Ubavac, jaskinia „Betlejem” i wzgórze „Syjon”.
W cieniu wielkiej historii
Na wschodnich krańcach Fruškiej Gory, już poza terenem Parku Narodowego, leży prowincjonale miasteczko o historycznym znaczeniu. Również dla Polski. To niepozorny obecnie Sremski Karlovci.
Tu tutaj, w Sremskim Karlovci, podpisano w 1699 roku Traktat Karłowicki, na mocy którego Rzeczpospolita Obojga Narodów, odzyskała od Turków część Ukrainy i Podola. To ostatecznie przypięczętowało koniec tureckiej potęgi w Europie. Wyczerpane kolejnym niepowodzeniami Imperium Osmańskie zostało zmuszone do radykalnej redukcji swojego stanu posiadania na Bałkanach i nie tylko. Dziś miasteczko leży na uboczu wydarzeń, nawet tych lokalnych. Zachowało jednak wiele uroku i jest idealnym miejscem na popołudniowy obiad połączony ze spacerem w odrobinę sennej atmosferze.
I w świetle jupiterów
Dobrą bazą do zwiedzenia mikroregionu jest, położony nad Dunajem, Nowy Sad. To nie tylko stolica Wojwodiny, ale i gospodarz jednego z największych letnich festiwali muzycznych w Europie – Exit. Warto mieć to na względzie, bo gdy ściągnie tu kilkadziesiąt tysięcy miłośników muzyki, może zbraknąć miejsc do spania.
Ale poza kilkoma gorącymi dnia lipca, to spokojne, autentyczne, choć niewyróżniające się niczym szczególnym miasto, jest dobrym przystankiem. Największą Nowego Sadu atrakcją jest monumentalna Twierdza Petrovaradin, która rozsiadła się na drugim brzegu Dunaju.
Pod fortem ukryta jest imponująca sieć podziemnych tuneli – ponad 16 kilometrów tras. W dawnych czasach istniało ponoć nawet połączenie z Nowym Sadem, które wiodło pod korytem rzeki.
Dziś tylko część korytarzy jest udostępniona do zwiedzania i jest to raczej opcja dla tych, którzy lubią duszne i klaustrofobiczne wrażenia.
W trakcie festiwalu Twierdza zamienia się w gigantyczną scenę muzyczną. Naprawdę godna oprawa, zwłaszcza, że z wzgórza roztacza imponujący widok na Dunaj, a dźwięk niesie się daleko poza mury.