Największa bałtycka wyspa, od XVII wieku należąca już nieprzerwanie do Szwecji, Gotlandia, jest kwintesencją slow travel. Początkowo może się wydać się nieco niepozorna, a rolnicze centrum wyspy jeszcze utwierdza w tym wrażeniu. Jednak z każdymi dniem pobyt na Gotlandii zaczyna przypominać rozpakowywanie wielkiego wora z prezentami, których nikt się nie spodziewał.
Największym prezentem jest sama przyroda – surowa i piękna. Nie trzeba się jej wiele naszukać, bo znajdzie się ją wszędzie. Pozostałe niespodzianki czekają poukrywane w lasach, polanach, ale i miasteczkach. Żeby je odkryć wystarczy jedynie zaufać skromnym znakom rozsianym po całej wyspie. To po prostu trzy brązowe kropki: jedna na górze i dwie nad dole. Dają sygnał, że coś ciekawego kryje się niedaleko.
Gotlandia przed sezonem
Gotlandia żyje nieśpieszenie i poza wakacyjnymi miesiącami, kiedy Szwedzi ciągną tu na urlop, tonie w spokoju. My byliśmy jeszcze przed wszystkimi, a już ciesząc się letnią pogodą i dłuuugim dniem – czerwiec okazał się idealny.
Dodatkowo to również czas hucznego i barwnego przesilenia letniego Midsommar, które nieco kontrastuje z wizerunkiem powściągliwych, współczesnych Szwedów. Ale przecież każdy lubi się czasami zabawić. Zwłaszcza, że na początku jest bardzo grzecznie.
Gotlandia średniowieczna
Powitanie z Gotlandią zaczyna się mocnym akcentem – w Visby, stolicy wyspy. To tu dopływają promy z Smalandii i Sztokholmu.
Visby uznawane jest za jedno z najlepiej zachowanych średniowiecznych miast na terenie całej Skandynawii. Wpisane na listę UNESCO jest więcej niż konwencjonalnie zachwycające. Mamy więc małe kolorowe kamienice, ale i drewniane domki, kocie łby, wijące się uliczki, kościoły i ruiny kościołów. A wszystko to jest otoczone grubym, doskonale zachowanym XIII w. murem z ponad czterdziestoma wieżami. Oplata on starą część miasta 3,5 kilometrowym pierścieniem.
W obrębie murów znajduje się – rzecz osobliwa – całkiem konkretnych rozmiarów Ogród Botaniczny. Ze swoją kolekcją róż i krzewów, a także miękkimi trawnikami jest idealnym miejscem na pikniki i imprezy plenerowe. A także sceną dla obchodów największego Midsommar na wyspie.
Obok starówki wyrasta wzgórze, z którego rozciąga się widok na malownicze mury, wieże i dachy Visby, a dalej ciemne wody Bałtyku.
W Visby panuje przyjemnie nieśpieszna, małomiasteczkowa atmosfera. Życie się toczy, ale nikt nie pędzi.
Kościół w każdej wsi
Średniowiecze Visby było zamożnym miastem z racji na swoje strategiczne położenie: na przecięciu morskich szlaków handlowych ówczesnej Europy. Jeżeli za miernik bogactwa można uznać nagromadzenie kościołów na kilometr kwadratowy, to Gotlandia musiała być jednym z najbogatszych regionów średniowiecznego świata.
Praktycznie w każdej osadzie, a na wyspie jest ponad 90 wiosek i miasteczek, przetrwał do dziś kościół wybudowany między XII a XIV w. Wśród tych najcenniejszych kościołów wymienia się obiekty w Gothem (nawa dekorowana fryzami z XIII w,) Garde (oryginalny dach z XII wieku), Bro (wieżą z XII), Dalhem (witraże z XIV w.) , czy Anga (XIII w).
Najbardziej romantyczne ruiny
Ze wszystkich kościołów największe wrażenie zrobiły jednak na mnie… ruiny. A szczególnie pozostałości po kościele Św. Katarzyny w Visby.
Majestatyczny szkielet wygląda jak gotowy plener filmów fantasy. Brakuje tylko smoków. Budowę konwentu rozpoczęto w 1250 r. i kontynuowano przez następnych 200 lat, aby na dobre porzucić opactwo niespełna sto lat później.
Dziś uwagę przykuwają imponujące kolumny wzniesione z lokalnego kamienia i żebrowane sklepienia z widokiem na chmury. Niesamowite miejsce, żywy dowód przemijania.
Ruin średniowiecznych kościołów na Gotlandii jest blisko 20. W samym Visby nie tak okazałe, ale też przykuwające uwagę są ruiny kościoła Świętego Klemensa i Świętego Mikołaja.
Bardzo klimatyczne są pozostałości kościoła Elinghems Odekyrka na północnym-zachodzie wyspy. Znaleźliśmy je zupełnie przypadkiem, podążając za wspomnianymi trzema kropkami oznaczającymi „coś ciekawego”.
W ramach niespodzianki wyłoniły się, ukryte pośród drzew, nie wiadomo, czy będących częścią lasku, czy zdziczałego sadu, ruiny niewielkiego kościółka z XIII w. W środku zachowały fragmenty ołtarza i chrzcielnicy. Wokół tylko zapach ziół i motyle. Magiczny zakątek. Szkoda, że na pamiątkę nie można sobie sfotografować aury danego miejsca.
Gotlandia: Wikingowie, kamienne kręgi i zegary słoneczne z epoki brązu
Średniowieczne dziedzictwo tej, bądźmy szczerzy, nikomu nieznanej poza Szwecją wyspy, jest zdumiewające. Jednak w przypadku Gotlandii najciekawiej robi się, gdy zaczyna się niczym Pan Samochodzik lub Indiana Jones szukać skarbów jeszcze starszych. Ma się wtedy z powrotem lat 12, no góra 14 lat i odczuwa niezmąconą niczym radość odkrywcy. Drogocenne łupy Wikingów zostały już wprawdzie odkopane przez archeologów, ale czy aby wszystkie?
Kurhany, grobowce, kręgi kamienne, kamienie runiczne, grodziska rozproszone są po całej wyspie. Zazwyczaj ukryte w lesie, czasami eksponowane na odludnej polanie, albo na skraju wsi.
Miejsca te zazwyczaj otula cisza absolutna, co najwyżej przerywana śpiewem ptaków. Nie ma tłumów, autokarów, które wysypują ludzi na 5 minutowe photo opportunity i dalej jazda.
Najstarsze z prehistorycznych obiektów pochodzą z drugiego tysiąclecia przed naszą erą, a więc na tym tle nawet wikińskie dziedzictwo wydaje całkiem współczesne.
Przyznam, że co do zasady, nie jestem szczególną miłośniczką stanowisk archeologicznych, gdzie z kupy mniejszych lub większych kamieni trzeba sobie dopowiedzieć resztę historii.
Jednak tutaj na Gotlandii, poczułam, że jeżdżenie od jednego kurhanu do drugiego grodziska jest absolutnie fascynującym zajęciem. A potem kolejny dzień i kolejny krąg kamienny. Zawsze podążając za trzema brązowymi kropkami.
Pewnie można zorganizować się w jakiś bardziej poukładany sposób: sporządzić mapę osobliwości i metodycznie je odwiedzać. Ale wtedy nie będzie niespodzianki.
Najstarsze, największe i najdziwniejsze
Kurhan w Digerrojr. Na Gotlandii jest 1300 kurhanów, z czego 400 dużych. Ten w Digerrojr jest ogromny – 30 metrów średnicy i 4 metry wysokości. I jest jeszcze bardzo stary (wczesna Epoka Żelaza – ok. 1800 p.n.e). Przez wieki bywał celem rabusiów i … okolicznych budowniczych ze względu łatwo dostępne zasoby kamienia. Ale jakoś przetrwał!
Skeppsättning – grobowce w kształcie łodzi z okresu 1100-400 p.n.e. W okolicy Gnisvärd znajduje się „okręt” wyjątkowo okazały – liczy 45 m długości i 7 m szerokości. Ten w Boge (zdj.) to Tjalve’s Grave, grobowiec bohatera sagi opowiadającej o dziejach Gotlandii sprzed czasów chrystianizacji. Na wyspie jest ok. 350 takich grobowców.
Gotlandia: szorskie piękno Północy
Gotlandia to także miejsce na leniwy letni wypoczynek. Zwłaszcza, że jest to przy okazji najbardziej słoneczne miejsce w Szwecji, a tutejszy Bałtyk ma najcieplejsze wody. Jednak lokalne plaże są co najwyżej przyzwoite, a ponieważ tych piaszczystych jest naprawdę jak na lekarstwo (11 na 800 kilometrów poszarpanej linii brzegowej), to z pewnością do samego plażowania można znaleźć lepsze miejsca.
Bo tutejsze wybrzeże to przede wszystkim piękne i odludne przestrzenie z surowymi klifami wznoszącymi się nad kamienistymi plażami.
Specjalnością Gotlandii są raukary. To malownicze ostańce wapienne, skorodowane przez wiatr i słoną wodę. Samotne skały sterczą w morzu lub na kamienistych plażach. Same lub w towarzystwie.
Raukary
Na Gotlandii wyjątkowo dorodne raukary można upolować w zatoczce koło miejscowości Ljugarn. W zależności od patrzącego przybierają różne kształty: wielbłąda, małpy, konia.
Inne siedlisko ostańców znajduje się na południu wyspy w rezerwacie Holmhällar. To bardzo piękne miejsce na dłuższy lub krótszy spacer, który można połączyć z kąpielą na końcu cypla.
Skromniejsze raukary czekają także parę kilometrów dalej na zachodnim wybrzeżu, obok miejscowość Hoburg. To idealna okolica na zakończenie bardzo długiego czerwcowego dnia. Widok z dzikich klifów na zachodzące słońce to wspaniała przystawka przed prawdziwą orgią kolorów, kształtów i surowego piękna, która czeka na sąsiedniej wysepce Faro. Koniecznie trzeba tam zajrzeć.
Faro
Wyspa Faro odłączona jest od północnej Gotlandii wąskim przesmykiem, który można w parę minut pokonać lokalnym promem. Surowe plaże zachodnio-północnego wybrzeża odwiedzają głównie mewy, roślinność jest skąpa, przepędzana przez nieprzyjazne wiatry. Kompletne pustkowie i atmosfera końca świata.
Na Faro mieszka niekwestionowany król wszystkich tutejszych raukarów. Stoi na kamienistej plaży wraz z całą świtą mniejszych i większych ostańców. Kiedy słońce zaczyna zachodzić monumentalne, wapienne skały zmieniają się w pomarańczowe posągi o miękkich kształtach, wyglądające niczym ożywione postaci ze skandynawskiej sagi.
Wyspa zmienia swoje oblicze w ciągu jednego lipcowego tygodnia, kiedy to odbywa się tutaj festiwal filmów Ingmar Bergmana. Szwedzki reżyser miał bowiem na Faro swoją twórczą pustelnię, a jego filmy – Tam, gdzie rosną poziomki, Jak w zwierciadle, Persona – gotowe plenery.