W Singapurze, na stoiskach z pamiątkami, turyści chętnie kupują T-shirty i bluzy z legendarnymi zakazami wszystkiego, co tylko można zakazać. Popularny motyw to także napis „Singapore. Fine city”, czyli taka autoironiczna gra słów sugerująca, że Singapur to miasto fajne i niefajne zarazem, bo lubić wlepiać kary i wsadzać do więzięnia. Jednak podczas całego pobytu w Singapurze policji, jako takiej, nie spotkałam na ulicach ani razu. Pilnowały mnie kamery, a czego nie robić, o tym, przypominały niezliczone znaki, tablice i tabliczki.
Singapur na dzień dobry
Nie wiem, jak w innych liniach, ale pochodząc do lądowania na Changi, międzynarodowym lotnisku w Singapurze, załoga australijskich Qantas powiadomiła pasażerów, że za posiadanie marihuany i wszelkich jej pochodnych grozi w Singapurze surowa kara, z karą śmierci włącznie. Usłyszeć to na własne uszy w XXI w., to naprawdę robi wrażenie.
Zwłaszcza, że brzmi to tak jakby poważniej niż podobne tego typu ostrzeżenia, które widziałam w innych krajach tzw. egzotycznych, czyli często krajach trzeciego świata. A tu lądujesz właśnie w jednym z najdroższych, najnowocześniejszych państw świata, które mimo skromnych rozmiarów, próbuje pokonać na gospodarczym boisku wielu poważniejszych zawodników z Europy, Azji i Ameryki Północnej. Wiec skoro tak, to chyba wszystko traktuje się tu poważnie?
Singapur, czyli krótka historia Miasta Lwa
Położony praktycznie na równiku Singapur w kategoriach państwowych jest krajem młodym. Ze względu na historycznie ważne położenie – stąd można było kontrolować najkrótszą drogę morską między Azją Południowo-Wschodnią a Indiami – od wieków splatały się tu wpływy azjatyckich królestw i krajów kolonialnych. W końcu, w 1819 roku Anglicy początkowo wydzierżawili ten obszar od Sułtana Johoru, aby blisko 50 lat później wcielić go do Imperium Brytyjskiego. Wielokulturowość była i jest jednym z najbardziej charakterystycznych elementów Singapuru.
Na długo, zanim w Europie lat 60-tych, termin wielokulturowości pojawił się w debacie publicznej, w Singapurze potomkowie Hindusów, Malajów, Chińczyków i Europejczyków żyli tu razem. Ale też trochę osobno. Dzielnice o charakterze etnicznym mają do dziś bardzo mocny rys – od razu wiadomo, czy jesteś w Little India, dzielnicy muzułmańskiej, czy Chinatown. Ale też widać jak sąsiędztwo się przeplata – mijasz świątynie hinduistyczną, za nią buddyjską, nieopdal będzie stał meczet albo kościół chrześcijański. Albo budowla, która niegdyś pełniła tę funkcję.
Ten proces umiędzynaradawiania populacji trwa nadal dzięki gospodarczej atrakcyjności Singapuru. Spośród 5,6 milionów mieszkańców Miasta Lwa obywatele i stali rezydenci stanowią 70%. Reszta populacji to ekspaci, pracujący w międzynarodowych korporacjach, ale także pracownicy fizyczni, ciągnący tu za lepszym życiem z wielu biedniejszych krajów azjatyckich.
Singapur na talerzu
Wieloetniczność sprawia, że kuchnia lokalna jest przytłaczająco bogata i atrakcyjna. Można tu zjeść dania z wielu części świata i praktycznie z każdego zakątka Azji. Życia nie starczy, a już na pewno wakacji, aby tego wszystkiego spróbować. Co więcej w zamożnym (patrz: drogim) Singapurze w wielu tych lokalnych jadłodajniach nadal można zjeść za przysłowiowe 3 dolary, trzeba tylko zejść z głównego szlaku i patrzeć, gdzie stołują się masowo mieszkańcy. Jak na przykład w Tekka Centre w Little India.
Cześć restauracji i barów, szczególnie koreańskich wymaga pewnego obycia, co się tu je i jak. Klient najpierw nakłada sobie półprodukty do miski, a potem przekazuje je obsłudze do przygotowania. Jeżeli jest z Europy, to duża szansa, że część z tych produktów zobaczy po raz pierwszy (przynajmniej w stanie surowym), więc efektu końcowego nie da się tak łatwo przewidzieć….
Tak, czy inaczej eksperymenty kulinarne to jedna z najciekawszych rozrywek w Singapurze i w dodatku może być zdumiewająca niedroga. Lokalne gar kuchnie to także jedno z tych miejsc, do których kamery Wielkiego Brata nie dotarły. Przed przyjazdem czytałam o wyśrubowanych normach sanitarnych, jakie KAŻDA knajpa musi spełniać, żeby działać w Singapurze. Prawdę mówiąc, ja tego nie widziałam, ale też nie odczułam żadnych nieprzyjemnych konsekwencji stołowania się, gdzie popadnie…
Singapur niski
Oprócz turystyki kulinarnej drugim niezwykle wciągającym zajęciem jest włóczenie się bez planu po malowniczych, postkolonialnych dzielnicach Singapuru.
W części z nich, jak np. Little India, życie nadal toczy się normalne, choć bez porównania jest to wygodniejsze życie niż jeszcze w połowie XX w. Już z kanalizacją i bez nieprawdopodobnego stłoczenia, w jakim żyły ówczesne rodziny. W innych, jak np. w dzielnicy arabskiej (Kampong Glam), zdaje się, że więcej jest już turystów niż miejscowych, ale tkanka miejska nadal zachwyca.
Charakterystyczną, szeregową zabudowę tworzą wąskie, najczęściej dwu- lub trzykondygnacyjne kamienice. Te kamienice to tzw. shophousy, czyli miejsce i do mieszkania i do handlowania. Pierwsze zbudowano w 1840 roku. Gwoli ścisłości, w tym okresie, budowano je również w innych częściach Azji, ale tutejsze shophousy tak bardzo kontrastując z Singapurem w wersji futurystycznej nabrały szczególnej patyny.
Wszystkie budynki, na poziomie pierwszej kondygnacji, posiadają obowiązkowe podcienie wsparte na kolumnach, które układają się w arkady chroniące pieszych przed słońcem i ulewnym deszczem. Bardzo praktyczne rozwiązanie, szczególnie, w porze deszczowej. Atrakcyjnym wizualnie elementem są też drewniane okiennice malowane na wszelkie możliwe kolory.
Katong
Wspaniała kolekcja kolonialnej zabudowy, poza głównym śródmiejskim szlakiem, znajduje się we wschodnim Singapurze – to Katong. Tutejsze domy powstały trochę później, na początku XX wieku, a dziś są przykładem kultury materialnej mało znanej w Europie społeczności – Peranakan.
Perankan to malajska nazwa potomków chińskich imigrantów, którzy przybywali na Malaje od XVI w. i, często żeniąc się z lokalnymi kobietami, dali początek tej wspólnocie. Z sukcesem, rozwijali działalność handlową, więc shophousy w Katongu są wyraźnie bardziej doinwestowane. Ornamenty, ozdobne fasady i płytki ceramiczne na elewacjach miały na celu potwierdzać wyższy status materialny tutejszych właścicieli.
Singapur nowoczesny, czyli "Targowisko Próżności " XXI wieku
Ultranowoczesne wieżowce, Marina Bay, Gardens by the Bay, ogromne galerie handlowe, wieczorne iluminacje połowy centrum – dla wielu to jest prawdziwa i właściwa twarz Singapuru. To jest turystyczny magnes i duma samych włodarzy.
Przyznam, że nie należę do tego fanklubu. Nie to, żeby nie robiło to wrażenia, bo robi, ale bombastyczny charakter tej części Singapuru, po prostu nie trafił w mój gust. Może gdybym była inżynierem budowlanym, mogłabym docenić trudności, jakie trzeba było przezwyciężyć, żeby powstało, to co powstało. A tak, widzę, nieprzytulne ogromne przestrzenie, noc jasną jak dzień, gigantyczne arterie, których nie idzie pokonać pieszo.
Najnowsza chluba metropolii – rozległe futurystyczne ogrody Gardens by the Bay otwarte w 2012 roku, to miejsce, gdzie przyrodę zmieniono w kolejny spektakl do podziwiania. A wizytówką ogrodu są gigantyczne, elektroniczne (sic!) drzewa, wokół których w godzinach wieczornych organizowane są pokazy z kategorii „światło i dźwięk”. Znajduje się tu także największa szklarnia na świecie z kolekcją roślin śródziemnomorskich i z innych sucholubnych cześci globu (Flower Dome).
Marina Bay
Nad Marina Bay również odbywa się codzienny pokaz – tu tańczą fontanny. Po przeciwnej stronie zatoki, z dumnej paszczy Merliona – lwa osadzonego na ciele ryby, bedącego symbolem Singapuru, nieprzerwanie leje się strumień wody wpadający do zatoki.
Nad zachodnią częścią Marina Bay piętrzą się rozświetlone wieczorami biurowce City, a świątynie ekskluzywnego handlu zapraszają do luksusowych zakupów. Krajobraz wieńczy wysoki na 200 metrów Marina Bay Sands Hotel z charakterystyczną konstrukcją w kształcie łodzi na jego szczycie. Iluminacja hotelu nie pozwala się nudzić – co chwilę budynek zmienia kolory, błyska i się świeci.
Deptaki spacerowe wokół zatoki są jednak relatywnie puste. Owszem, turyści są, robią selfiki i kręcą filmiki, ale giną, gdzieś w proporcji do tych ogromnych przestrzeni i wielkiej promenady wokół zatoki. Całość wygląda jak ogromny plan zdjęciowy, a ten film będzie opowiadał o mieście, które bardzo chciało, żeby wszyscy je podziwiali.
Marina Bay i przylegająca dzielnica biurowa to jednak punkt obowiązkowy wizyty w Singapurze. Najlepiej się tu wybrać i za dnia i wieczorem, i nie raz, jeżeli są takie możliwości czasowe. Nowoczesny Singapur jest bardzo inspirującym miejscem. Obecnie blisko 60% mieszkańców Ziemi mieszka już w miastach. Do 2050 ma to być już 2/3 całej populacji. Jakie to będą miasta i jak w nich się będzie żyło? Jak szukać równowagi między funkcjonalnością, przyjaznością, a naturalną skądinąd potrzebą, wyróżnienia? Czy nowoczesność musi oznaczać pełną inwigilację mieszkańców, bo inaczej nie sposób zadbać o ich bezpieczeństwo? Wizyta w Singapurze jest idealnym miejscem do snucia sobie różne wizji i spekulacji. Zwłaszcza, że przez swoją dwoistość natury, swoiste wielkomiejskie yin i yang, sam Singapur wymyka się prostym podsumowaniom.