Międzygatunkowe multi-kulti na Sri Lance ma, niestety, także swoją ciemną stronę. Ale dla turystów, spragnionych oglądania największych lądowych ssaków świata, wyspa na Oceanie Indyjskim jest wprost wymarzonym celem podróży.
Późne popołudnie, krótko przed 18.00, jeszcze widno. Na drodze pozornie nic się nie zmieniło, ale Chandana, nasz kierowca i siłą rzeczy także przewodnik, z którym podróżujemy przez Sri Lankę, już od dwóch-trzech minut jedzie wyraźnie wolniej, nie więcej niż 30 km/h. W pewnym momencie zatrzymuje się niemal zupełnie. I dobrze wie, co robi.
– Here, big one! – pokazuje przez okno, wpatrując się w wysokie zarośla na poboczu.
W następnej sekundzie z chaszczy wyłania się wielkie cielsko. Osobnik jest faktycznie duży. Słoń przez pewien czas stoi na poboczu, przypatrując się szosie i kolejnym dwóm samochodom, zatrzymującym się za nami. W końcu spokojnie przechodzi przed maską na drugą stronę drogi. I nie jest to koniec spektaklu. Za chwilę, kawałek dalej, szosę przekracza leniwie całe stadko.
Elephant road
– Yes, this is „elephant road”. This car is safe. Bike, motorbike, tuk-tuk: dangerous – tłumaczy uproszczoną angielszczyzną kierowca i, jak to ma w zwyczaju, śmieje się trochę nerwowo na koniec zdania.
Wyjaśniając od razu: cała scena nie dzieje się w parku narodowym, choć faktycznie w okolicy takie parki się znajdują. Jesteśmy na zwykłej szosie, w środkowej części Cejlonu, w rejonie najcenniejszych zabytkowych miast Sigirija i Polonnaruwa, stanowiących, wraz z położoną nieco dalej Anuradhapurą, historyczny matecznik syngaleskiego państwa i licznie odwiedzanych przez turystów. W dzień jeździ się tędy niemal zupełnie normalnie, niemal, bo tablice przy drodze nakazują szczególną ostrożność. O zmierzchu i o świcie – bardzo uważnie. A w nocy pieszo czy rowerem nie można w ogóle wypuszczać się poza ścisły obszar znajdujących się tu wsi.
Gdy nieco wcześniej, w drugiej dobie pobytu, zignorowaliśmy to zalecenie, uznając je jedynie za lokalny koloryt suflowany turystom dla podkręcenia wrażeń, i wypuściliśmy się pieszo po ciemku, by w oddalonej o półtora kilometra miejscowości wypić piwo Lion, właściciel pensjonatu najpierw zaczął wydzwaniać przez Whatsapp, a następnie dogonił nas przestraszony tuk-tukiem i w ten sposób dowiózł do celu, kręcąc z dezaprobatą głową. Potem tak samo przywiózł z powrotem, czujnie przypatrując się czarnym zaroślom wzdłuż szosy. W nocy w terenie rządzą słonie.
Sri Lanka. Tu słonia nie przeoczysz
Przyuważony czujnie przez Chandanę „big one” to jeden z kilku tysięcy tych zwierząt żyjących na Cejlonie. Według danych lankijskiego Ministerstwa Rolnictwa, liczba dzikich słoni na wyspie wzrosła ostatnio do 7 tys. (wcześniejsze badania mówiły o ok. 5,6 tys.). Mniej więcej co 10. słoń azjatycki żyje właśnie tutaj, przy czym cejloński podgatunek jest największym i najciemniejszym ze słoni Azji, z charakterystycznymi jaśniejszymi przebarwieniami na skórze. Tylko ok. 7 proc. samców może się poszczycić ciosami – taki słoń to tzw. tusker (ich liczba akurat spadła, tuskerów naliczono nieco ponad 140).
Tak duża populacja, w połączeniu ze stosunkowo niewielkim obszarem Cejlonu, na którym w dodatku obszary występowania słoni zajmują tylko część wyspy (ok. 60 proc. powierzchni; nie ma ich np. w słynnych na cały świat z produkcji herbaty rejonach górskich) powodują, że zagęszczenie słoni na Sri Lance jest rekordowe na świecie. A przede wszystkim – nie ograniczają ich płoty parków narodowych, które ogrodzeń w większości po prostu nie mają.
Jak łatwo się domyślić, słonie stanowią w efekcie jeden z największych skarbów przyrodniczych i jedną z największych atrakcji turystycznych. Lankijczycy twierdzą, że ich wyspa to najlepsze miejsce na świecie do obserwowania tych zwierząt, a zgromadzenia słoni liczące sobie w porze suchej (lipiec-sierpień) po kilkaset sztuk są tu największe w całej Azji.
HEC, czyli nie jest tak różowo
Wrażenie fascynującej koegzystencji ludzi i słoni, to, niestety, nie jest cała prawda. Zjawisko oficjalnie znane pod nazwą HEC, czyli human-elephant conflict, na Cejlonie siłą rzeczy przybiera szczególnie dużą skalę. Ofiary są po obu stronach, a co gorsza – jest ich coraz więcej. Rok 2023 przyniósł pod tym względem smutny rekord: na Cejlonie zginęło 145 ludzi i 433 słonie.
Przyczyny i naturę tych konfliktów łatwo sobie wyobrazić. Migrujące dość swobodnie słonie wchodzą w szkodę, niekiedy z tragicznym skutkiem. Serwis Mongabay opisuje jak pewnej nocy pod koniec grudnia 2022 r. samotny słoń wszedł na pole ryżowe i zaatakował domek na drzewie, służący właścicielowi pola jako stróżówka do pilnowania upraw. Następnie skierował agresję na ludzi, zabijając małżeństwo, do którego należało pole. Dwoje osieroconych dzieci otrzymało od rządu w ramach rekompensaty za utratę rodziców równowartość… 5,5 tys. dol. Cóż, ani Sri Lanka, ani jej mieszkańcy nie należą do zamożnych.
Problem narasta...
Ciągłe zagrożenie ze strony grasujących słoni, które nawet jeśli nie zaatakują ludzi, to mogą zniszczyć ich niewielki dobytek, rodzi reakcję. Tym bardziej, że osady się rozrastają, a pola zajmują coraz większy obszar, wchodząc na siedliska słoni. W rezultacie drogi ludzi i wielkich ssaków przecinają się coraz częściej. Według badania z 2019 roku ludzie mieszkają na prawie 70% obszaru występowania słoni na Sri Lance, a prawie 40% gruntów poza obszarami chronionymi jest dzielone między ludzi i słonie.
Sri Lanka. Czego nie zobaczysz na safari
Według danych lankijskiego departamentu ochrony dzikiej przyrody (DWC – Department of Wildlife Conservation) tylko w dystrykcie Anuradhapura śmierć z rąk ludzi poniosło w minionym roku 90 dzikich słoni. W pobliskim dystrykcie Polonnaruwa zginęło 19 osób i zabito 73 słonie. Dharmasiri Weerathunga, sekretarz dystryktu Polonnaruwa, uważa HEC to największy problemem, z jakim borykają się lokalni mieszkańcy.
Bronią się oni przed słoniami za pomocą m.in. płotów pod prądem (to główny sposób trzymania tych zwierząt na dystans od domów i upraw), ale też różnych bardziej zabójczych instalacji pod napięciem. Porażenie prądem kosztowało w ubiegłym roku życie 47 słoni, 58 ssaków zginęło od kuli. Najbardziej drastycznym sposobem są tzw. jaw-bombs, czyli ładunki wybuchowe z przynętą, które eksplodują w paszczy, gdy zwierzę się skusi na śmiertelny smakołyk. Takie pułapki, niegdyś służące głównie jako sposób polowania na dziki, zabiły w ubiegłym roku 55 słoni.
Narzucone pandemiczne lockdowny, które skutecznie spowodowały zduszenie na Cejlonie turystyki (we wszystkich częściach Sri Lanki, jakie odwiedziliśmy, mieszkańcy skarżyli się, że sytuacja pod tym względem wraca do normy bardzo powoli), a do tego zeszłoroczny kryzys ekonomiczno-polityczny na wyspie sprawiły, że sytuacja materialna kraju i jego mieszkańców mocno się pogorszyła – co tylko oddala szanse rozwiązania problemu HEC.
Cejlon: wielkie, otwarte ZOO
Ten przykry kontekst nie zmienia faktu, że z punktu widzenia przyjezdnych Sri Lanka jawi się jako przyrodniczy fenomen, miejsce, gdzie dziko żyjące słonie można bez szczególnych starań zobaczyć kilka razy dziennie (dorosły słoń śpi tylko dwie godziny na dobę, przez resztę czasu jest aktywny).
Jeśli to dla kogoś za mało – może się wybrać na jeep-safari do któregoś z kilkunastu lankijskich parków narodowych, w których żyją te zwierzęta. W zasadzie wydatek ok. 50 dolarów od osoby (już wraz z biletem wstępu) jawi się wręcz jako obowiązek wobec tutejszej przyrody.
W położonym nad wielkim jeziorem parku Kaudulla taki objazd trwa standardowo około trzech godzin i można w tym czasie zobaczyć łącznie, bez żadnej przesady, kilkaset osobników, podzielonych na stada dowodzone przez samice i liczące sobie po 30-40 słoni z małymi.
Aktualizowana ręcznie przy wjeździe do parku tablica informuje kierowców jeepów, w którym rejonie parku i o której godzinie zaobserwowano dziś szczególnie duże skupiska. W dniu, w którym tam byliśmy, liczby w niektórych miejscach dochodziły do 150.
Lato nad jeziorem Kaudulla
Lipiec i sierpień to szczególniedobra pora na obserwacje. W centralnej części Cejlonu trwa wtedy pora sucha (zaledwie 150 km dalej, na zachodnim wybrzeżu jest monsun) i to wtedy właśnie słonie schodzą się zewsząd do parków narodowych, nad stworzone przed setkami lat sztuczne jeziora, zapewniające im wodę i roślinność na pokarm. To idealny moment do oglądania ogromnych zgromadzeń tych gigantów. Gdy w jednym parku z pożywieniem robi się gorzej, stada migrują swobodnie do kolejnego – opisane wcześniej sceny rozgrywały się na szosie, która oddziela park Minneriya, jeden z najważniejszych, od wspomnianego już parku Kaudulla, gdzie soczysta roślinność utrzymuje się dłużej (słoń zjada dziennie około 150 kg roślin).
Sri Lanka. Małpy, bawoły, warany, krokodyle...
Pierwsza ekscytacja to szwędające się wszędzie małpy, którym na początku robi się seryjnie zdjęcia, by po trzech-czterech dniach niemal przestać zwracać na nie uwagę. Rzeczka, przepływająca przez wieś przy drodze, potrafi się okazać siedliskiem wielkich, ciemnych waranów, które jeden z tubylców zwabia, podkarmiając czasem surową rybą, licząc na napiwek od przejeżdżających turystów.
Są krokodyle, w parkach narodowych roi się od ptaków – zobaczymy m.in. orły, czaple, pelikany czy dziko żyjące pawie. Oglądane z łódki na lagunie Pottuvil, nieopodal surfingowego kurortu Arugam Bay, stado dzikich bawołów, płynących przez akwen krótko przed zachodem słońca, jest jak scena wycięta z filmu na National Geographic lub innym kanale przyrodniczym – tyle że oglądana na żywo. Brakuje tylko z offu głosu Krystyny Czubówny, by wrażenie wskoczenia do filmu było pełne.
Tekst ukazał się w magazynie Forum 10.2023